top of page

Uwaga! Dziecko na szlaku.


Jesteś matką, masz dziecko w przedziale wiekowym do dwóch lat, czyli docierasz się ze swoim nowym małym życiem. Ja tak mam. Kiedy myślę, że wiem wszystko o Adaśku i jego emocjach, pojawia się taki dzień jak dziś.

Ale nie o tym mowa, bynajmniej nie na wstępie. Dziś Wam opowiem, jak to jest z tym dzieckiem w górach. Po ostatnim spacerze na Klimczok, ktoś mi napisał, że moje spacery z dzieckiem to pikuś. Otóż nie. I mam nadzieję, że poniższa treść Was nie odstraszy, ale ZACHĘCI by rozsądnie spacerować z dzieckiem po górach. Dlaczego? Bo warto !

Uwierzcie mi nie miałam doświadczenia w spacerach po górach z dzieckiem. Mój syn skończył w lutym 2 lata, a sam na sam byłam z nim kilka razy w górach. Za każdym razem było różnie, inaczej. Kiedyś w ogóle nie widziałam zdjęć rodziców spacerujących z małymi dziećmi na szlakach, po prostu, nie interesował mnie ten temat, więc jakoś one się nie przewijały pod moimi oczami. Teraz codziennie w necie ukazują się takie obrazki, jak dzielni rodzice, zabierają swoje pociechy w góry, By zarazić pasją, by "odpocząć"

(o zgrozo !! to da się odpocząć??)

Zawsze powtarzam, że lepiej się słucha płaczu dziecka z pięknym widokiem, niż w mieszkaniu.

Taką wycieczkę trzeba dobrze zaplanować, jeżeli bez dziecka pokonujesz kilkanaście kilometrów na szlaku, to z dzieckiem wybierz na początek nie więcej jak 3 km. Serio. Ja się o tym przekonałam. Wiele razy zawracałam ze szlaku, bo oczekiwania vs rzeczywistość okazały się kompletnie inne. Mój Adaś do tej pory noszony był w nosidełku miękkim - ergonomicznym. Kilka razy leżał spokojnie we wózku, ale pamiętajmy, że szlaki nie zawsze są tak "piękne" jak asfalt do Morskiego Oka. Bywają na nich kamienie, które trzęsą wózkiem, nawet taki wypasiony trzęsie, dziecko się trzęsie i po jakimś czasie może mieć dość tego szejkera. Zatem trzeba wrzucić na luz i być gotowym na wszystko.

Wg mojego osobistego doświadczenia, należy dozować dystans. Mądrzy zrozumieją, głupcy - wyśmieją. Każdy ma prawo do własnego psychicznego dystansu. Ale pamiętajcie granica jest cieńka, taka wycieczka z dzieckiem, może być piekłem i zniechęci w najlepszym przypadku tylko dziecko, gorzej jeśli Ty się zniechęcisz. Zatem wrzuć na luz.

Wpis tyczy się ostatniej wycieczki w góry, pojechaliśmy z Adasiem do Szczyrku, by stamtąd udać się szlakiem niebieskim na szczyt Klimczoka.

Obecnie do plecaka pakuję kilka pampersów, zawsze pełne ubranie na zmianę. Zakupiłam Adaśkowi koszulkę szybkoschnącą w Decathlonie za 19 zł i wiem jakie to szalenie ważne by dziecko miało taką odzież, szczególnie takie, które porusza się na własnych nóżkach. Ty się męczysz i pocisz - ono też. Butów Adaś jeszcze nie ma górskich i póki co nie uśmiecha mi się inwestować w jakieś specjalne drogie, nie ze względu na brak odpowiedzialności, ale póki co takiemu dziecku wystarczy wysoki sportowy but z lekko traperową podeszwą , a w porze deszczowej gumiaki. W których Adaś dzielnie wdeptał się na Klimczok. Zaliczając po drodze kałuże . Tym samym spacerując w owych gumiakach, dziecko nie jest narażone na otłuczenia kostek, bo jak wiadomo na szlaku występuje dużo nierówności i szczelin w które nóżka może wpaść. GUMIAKI zakładamy tylko kiedy lało i wiemy, że szlak będzie mokry.

Auto zaparkowane, ruszamy!

Mój plecak wypełnia głównie odzież dla dziecka, zapas wody, czekolada, banany i aparat. Adaś ma swój plecak w którym nosi pampersy i chusteczki nawilżające. Niech się chłopak uczy od małego ;) Podejście jest dość strome. Mogłabym wyciągnąć ręce przed siebie i iść na czworaka. Syn dzielnie maszeruje, wybiega przede mnie. Nie mija 5 minut, wraca do mnie i chce na rączki. Widząc owe podejście, wyciągam nosidełko. Opanowałam sztukę zapinania syna na plecach bez żadnej pomocy, ćwiczyłam to często w domu, wytrwałość popłaca. Okej zarzucam Adasia na plecy, plecak ląduje teraz na piersiach - idziemy !!! Ledwo dyszę. Piętnaście kilo na plecach i kilka przed. Adaś wychyla się by dotykać drzewek, chce zejść. MINĘŁO JAKIEŚ 10 min od kiedy jest na plecach, a on już ma dość - myślę sobie - noł łej !!! Nabieram tempa i cisnę pod tą górkę! Choćbym się miała zesrać. Sorry !

Staram się go czymś zająć, śpiewam mu!!! nagle wszystkie ptaki zamilkły , chyba mój śpiew nie brzmi dobrze, ale wyobraźcie sobie, że ja naprawdę ledwo dyszę, mam na plecach dwulatka, który mówi "mamo nie, mamo, tu mamo mniam mniam, mamo tutu" i tylko dlatego, że chce już iść o własnych nogach.

Daję mu nadzieję, pokazuję, że za tamtym drzewem oddalonym o 100 metrów od nas, ściągnę go z pleców i wypuszczę przed siebie. Jest nadzieja ! Dziecko się uspokaja. Nabieram tempa i powtarzam sobie, że ograniczenia są tylko w mojej psychice ! Cisnę pod te cholerne drzewo !!! Czemu ono jest tak daleko??

Czuję jak palą mnie mięśnie ud, motywuje się, że spalanie tłuszczu podwójne, że będę miała pięknie wyrzeźbione nogi, a te pośladki! Sama radość, tylko jeszcze muszę opanować zadyszkę i młodzieńca na plecach.

Obiecane drzewo jest, z ulgą ściągam syna z pleców i już nawet nie chowam nosidełka, zostaje przypięte na pasie, gdyż nie wiadomo kiedy Adaś zapragnie jednak znowu wskoczyć na plecy.

Może pomyślisz, że po cholerę go puszczam? Łatwiej będzie dojść z dzieckiem na szczyt i tam go wypuścić. A po jaką cholerę mam go pozbawiać radości pokonywania metrów o własnych nogach, po cholerę mam go zniechęcić do mojej pasji? Po co ma kojarzyć, że wycieczki górskie to nuda bo non stop się siedzi u mamy na plecach? Ja naprawdę chcę spacerować z moim synem po górach.

Koniec umoralnień, idziemy dalej, na szczyt mamy jeszcze trochę, a po drodze, jest jeszcze tyle kamieni do podniesienia ! i tyle patyczków do rzucenia. Wszystko jest istotne na szlaku. A ten koleś z piłą mechaniczną !! To jest dopiero interesujące. Mamo patrz ! Drzewo i kolejne ! Mogę dotknąć ! A to już zupełnie inne drzewo ! Mamo weź mnie na ręce, bo ono jest za wysoko ! A skoro już jestem na rękach to w sumie chce mi się pić . Poproszę. Aha mamo! tam niżej, był kamień który ominęłaś musimy się wrócić. Ty nie wracasz ???? Ja tak. to pa !

Adaś wracaj !!! Idziemy tam ( nieśmiało wskazuję palcem na długa drogę z zakrętem, jest jeszcze daleko do schroniska). Ale mamooooo z górki idzie się lepiej. Biegnę po niego, zarzucam na plecy i grzecznie tłumaczę, biorąc siedem wdechów na zadyszce, że w schronisku czekają na nas naleśniki z czekoladą. O !! MAMO MNIAM MNIAM. I tak w kółko, więc siadamy na środku szlaku i wyciągam banana. Mam wrażenie, że robię jeden krok do przodu i dwa do tyłu.

Po udanym posiłku, młody wskakuje mi sam na plecy i każe się nieść. Idę w miarę równym krokiem. Naszym oczom ukazuje się piękna droga widokowa. Adaś pragnie iść po niej sam. Nie uwierzycie ! Ściągam go z pleców. Pojawiają się ścięte drzewa i pomalowane kierunki szlaków. MAMO CO TO? ciekawi się smyk macając namalowany szlak zielony na ściętym drzewie. Mijają nas dużo starsi beskidomaniacy, Adaś przybija z nimi piątkę i zamienia się w bardzo grzecznego chłopczyka. Starsi Państwo są nim oczarowani, nawet ja ! Wyprzedzają nas i zachęcają Adasia by szedł z Nimi. Idzie .... całe 3 metry. Szybko obraca się w moją stronę i wyciąga ręce , no to hop. Widzę jak ekipa nam ucieka, więc nabieram nowych sił. Jest ruchomy cel - trzeba ich dogonić.

Plany krzyżuje nam Pani, która siedzi sobie na zboczu szlaku i obserwuje widok. Adaś tez tak chce. Więc siada. Niedaleko niej. Wytrzymał całe 7 sekund. Powtarzam po raz siedemdziesiąty piąty - Adasiu idziemy w tamtą stronę. Idzie .....

W końcu docieramy do schroniska, jest tam plac zabaw, piaskownica, ku mojemu zdziwieniu Adaś chce wejść do środka.

Najpierw mamo te obiecane naleśniki, a później piaskownica.

W schronisku panuje spokój, jest bardzo uroczo i leniwie. Możemy sobie wybrać najlepsze miejsce do siedzenia z widokiem na szczyt Klimczoka. Adaś ściąga buty , ja zresztą też , biegamy w skarpetach po schronisku zostawiając mokre ślady. Zamawiam obiecane naleśniki, kawę i herbatę. Adaś jest oczarowany wszystkim dookoła. Podoba mu się, że może wspinać się na każdą ławkę , dotyka górskich akcentów porozmieszczanych po schronisku. Nagle wpada w panikę !! MAMOOOO O O O O ! Pokazuje na latająca muchę, przestraszyła go. Siedzi obok mnie i na razie nie zmienia pozycji. Naleśniki przyszły, palce zamoczone w czekoladzie i ten niepowtarzalny uśmiech. Adaś spogląda na mnie i raz jeszcze powtarza czynność. Był taki głodny, że zjadł, aż jeden kęs naleśnika. Bez wyrzutów wciągam porcję i rozkoszuję się błogą ciszą. Dziecko jest aktywne ale "ogarnięte". Można w spokoju napić się kawy. Pojawiają się inni wędrownicy, jest to grupka młodych chłopaków, na moje około około 14,15 lat. Jeden z nich bardzo ochoczo bawi się z Adasiem. Jego pierwsze słowa: "jaki uroczy dzieciak" - przyznam szczerze, że czułam się dziwnie. Nie do końca mogłam rozgryźć młodzieńca, który mocno okazywał zainteresowanie moim synem i przejawiał wszelaką pomoc, np jak Adaś rozlał herbatę to poleciał po ścierki i powycierał. Mimo, że usilnie prosiłam by tego nie robił. Ten chłopak przejawiał, niesamowicie dużo radości i chęci zabawy, gdy jego koledzy spokojnie siedzieli i nie byli wzruszeni sytuacją. Uspokoiłam się na myśl, kiedy przyszli opiekunowie grupy. Dwóch postawnych facetów. Widzieli jak ich podopieczny zaczepia Adasia i uśmiechali się przyjaźnie. Pomyślałam więc, że świat zszedł na psy, dziś na każdym kroku panuje przemoc, ludzie zachowują się podle !! bo nawet ja doszukuję się złego w zachowaniu tego nastolatka. A może po prostu chłopak ma młodsze rodzeństwo, może jest normalnym nastolatkiem , który ceni sobie kontakt z człowiekiem bardziej, niż wirtualny świat.

Lekcja życia !

Idziemy na ten szczyt !

Kto był w schronisku pod Klimczokiem, ten wie, że na sam szczyt prowadzi czarna pionowa ściana. Nie mam lekko. Moim oczom ukazuje się grupka dzieciaków zbiegających ze szczytu, Adaś rusza im na przeciw. Stawia pierwsze kroki na "ścianie" asekuruję go za plecami, bo zdarza mu się odchylać do tyłu i ma przy tym niezłą frajdę. Szybko wdrapuje się na moje plecy ! Sorry mamo, noś !

Docieramy do uroczej chatki na Klimczoku, znajduje się dosłownie kilka metrów od szczytu, jest świetnym punktem odpoczynku dla mnie a Adaśko zajmuje się poznaniem nowego kolorowego miejsca. Kilka wdechów i ja daję się porwać urokowi chatki. Znajduje się w niej mnóstwo pamiątek. Aż dziw, że nikt tego nie zniszczył. BRAWO. Nie zapominajmy , że natura to nasz drugi dom, a z Matką Naturą nie warto zadzierać.

SZCZYT ! KLIMCZOK szczyt górski w północno-wschodniej części Pasma Baraniej Góry w Beskidzie Śląskim. Przebiega przezeń granica administracyjna Bielska-Białej i stąd szczyt Klimczoka jest najwyższym punktem tego miasta (źródło, Wiki). 1117 m n.p.m.

Namawiam syna do wspólnego zdjęcia, nawet nie protestuje. Widzę jak jego oczy krążą i pochłaniają piękny widok. Zwalniamy, robi się gorąco. Siedzimy tak sobie kilka minut. Naszym oczom ukazuje się grupka spotkanych wcześniej starszych beskidomaniaków. Gratulują smykowi "zdobycia" szczytu, Adaś jest zadowolony i jego śmiech słychać wszędzie. Na pamiątkę robimy sobie zdjecie grupowe. Panuje naprawdę wspaniała atmosfera. Napływają mnie nowe siły i odchodzi zmęczenie. Myślę sobie, że dla takich momentów WARTO TU BYĆ.

Oho ! Awaria pieluszkowa. Idziemy na zbocze góry i dokonujemy wietrzenia jajek. Widzę zachwyt na twarzy Adasia. Już w świeżym pampersie pozostawiam go z gołymi nóżkami. Daję telefon do ręki i włączam ulubione bajki. Kładę się tuż obok niego i cieszę się chwilą. Chwilo trwaj .................................................

Po krótkim leżakowaniu, spoglądam na młodzieńca i wiem, że jak zaraz nie wezmę go na plecy to zaśnie mi tak jak leży. A że miałam jeszcze plany na późne popołudnie, to innej opcji nie było - schodzimy.

Młody nie protestuje, widzę, że jego oczy chcą już spać. Pakuję go na plecy, zarzucam czapę z daszkiem i pędzę w dół. Kilka chwil później słyszę ciche pochrapywanie . Nie wiedząc w którym momencie, uświadamiam sobie, że zgubiłam jednego kalosza . Nie ma mowy o powrocie i szukaniu go. Tym bardziej nadaję tempo.

Jakieś 200 metrów przed zaparkowanym autem, zaczepia mnie pewien Pan, z pytaniem "Jak daleko do schroniska" . Wydaje mi się na tyle kumaty, że wspominam mu o kaloszu dziecka. Nie ma najmniejszego problemu ! On i jego ekipa są z Rybnika, jak znajdą kalosza to podrzucą. Wymieniamy się kontaktem, okazuje się, że jesteśmy znajomymi na fejsie, Dlatego, że lubimy góry tak mocno, że należymy do tej samej grupy.

Będąc w domu, dostaję wiadomość na fejsa z podpisem " to chyba ten?" Hurra ! Kalosz odzyskany. Dziękuję raz jeszcze Tomku !!!

Okej, szybka refleksja. Nie jest łatwo spacerować z dzieckiem, wymaga to od nas naprawdę sporo cierpliwości. Ale jeżeli spacerowaliście po górach zanim staliście się rodzicami, to nie rezygnujcie, im częściej będziecie to robić, tym łatwiejsze będą późniejsze wycieczki z dzieckiem. Naprawdę nabiera się niesamowitej wprawy jeśli chodzi o pakowanie i organizację czasu.

Jeżeli nie spacerowaliście po górach zanim staliście się rodzicami, a nagle zapragnęliście iść z dzieckiem w góry, to musicie wiedzieć, że to jest niezła wyrypa. Dla takich spacerów polecam Dolinę Chochołowską lub Kościeliską. Z widokiem na Tatry. a idzie się praktycznie w poziomie.

Pamiętajcie, że to WY zabieracie szkraba w góry. On tego nie rozumie, nie powie Wam że nie chce. Więc bądźcie czujni i wyrozumiali, jeśli dziecko protestuje. A jeżeli komuś się wydaje dystans 3 km śmieszny, to naprawdę polecam ten dystans zmierzyć idąc szlakiem. Tam każde 100 metrów ma znaczenie.

Dozujcie swoje pasje nakładając je na dziecko. Bo szybko można się zniechęcić. W efekcie będziemy wściekli i nieszczęśliwi. Po takim dniu jak tamten, mój syn spał od 20 do 9 rano ! Sama radość kochani rodzice.

Róbmy wszystko z głową , a jeżeli jedziemy w góry odpoczywać, to nawet z dzieckiem się da. Trzeba tylko wrzucić na luzzz.


bottom of page